Dzikie rośliny oraz nasz intuicyjny przepis na dzikie octy i fermenty

Mieszkamy w dużym mieście, ale cudownym zrządzeniem losu do naszego mieszkania przynależy mały ogródek wśród drzew, nieopodal rzeczki. Dawno temu mieliśmy w nim kilka grządek z warzywami, lecz w wyniku ewolucji światopoglądowej oraz po przygodach ze ślimakami i dzikami postanowiliśmy pozostawić to miejsce dzikim roślinom. W ten sposób mamy je zawsze pod ręką.

Dlaczego w ogóle jadamy dzikie rośliny? Z wielu powodów. Szczegółowo opowiadamy o tym na kursie wprowadzającym do dietetyki energetycznej. Dietetyka energetyczna to podejście do odżywiania, w którym spożywany pokarm traktuje się jako energię, czyli określoną wibrację, która wpływa na moją własną kompozycję wibracji. „Jesteś tym, co jesz” – każdy z nas słyszał to stwierdzenie i właśnie o to chodzi w dietetyce energetycznej. Energia spożywanego pokarmu jest bezpośrednio wprowadzana do mojego organizmu i wywiera na mnie określone oddziaływanie – wzmacnia mnie, osłabia, zmienia w jakiś sposób. I to ode mnie zależy w jaki, bo to przecież ja decyduję jaką wibrację spożywam.

Dzikie rośliny to dla nas przede wszystkim posłańcy wibracji realizowania własnej natury. Te rośliny same wybierają, kiedy i gdzie rosną, nikt ich nie sieje, nie wyznacza im grządek. Nieskrępowanie realizują wpisany w swoje istnienie plan, czerpiąc z otoczenia odżywienie i wsparcie. Właśnie taką energię wprowadzamy do swojego organizmu spożywając dzikie rośliny. Są one dla nas także ideałem odżywiania sezonowego i lokalnego – rosną tylko wtedy, gdy nadchodzi ich czas i tylko w miejscu, które im odpowiada. Poza tym dzikie rośliny traktujemy również jako komunikację z Naturą – bo te byty przychodzą do nas same, a poprzez ich właściwości Natura daje nam sygnał, wsparcie, bodziec do rozwoju. Nasza relacja z dzikimi roślinami jest obopólna, dajemy im przestrzeń do wzrastania, a w zamian one dają nam część siebie.

MASZ OCHOTĘ POSŁUCHAĆ, A NIE POCZYTAĆ? POSŁUCHAJ TU:

W każdym sezonie obserwujemy jakie rośliny przychodzą do naszego ogródka. Niektóre pojawiają się co roku – mamy już małą plantację mniszka lekarskiego oraz niezły zagonek czosnaczku i fiołka wonnego – a inne przychodzą na sezon lub dwa, a potem znikają, by dać przestrzeń jakiemuś nowemu przybyszowi. W zeszłym roku pojawił się kuklik, w tym roku nowością jest dzika rzeżucha, nie mieliśmy jej nigdy wcześniej. Ale jest jedno zioło, które jest z nami od samego początku i nigdy nie odchodzi: mniszek lekarski.

Mniszek lekarski to naprawdę cudowna roślina, można z niego jeść wszystko: korzenie, liście, pączki, łodygi, kwiaty. Nie próbowaliśmy tylko dmuchawców, choć zapewne specjaliści dzikiej kuchni również przyrządzają coś pysznego z tych ziarenek. Liście mniszka jemy przez cały rok, nawet zimą, bo gdy nie ma śniegu, bez problemu można znaleźć malutkie okazy. Mniszek jest oczywiście gorzki, więc nie stosujemy go jako składnika potraw, lecz jako dodatek – to znaczy nie dodajemy go do congee, zup czy ryżu z woka, ale ubieramy listkami już gotowe danie. Teraz mamy sezon na pączki mniszka – to wielki rarytas, wystarczy przysmażyć je na smalcu i posolić, są przepyszne. My dodajemy je również do sadzonych jajek. Oczywiście zrywamy tylko część pączków, tak żeby mniszkowi rozwinęły się również kwiaty.

Kwiaty – w tym roku robimy pierwszy eksperymentalny ocet z kwiatów mniszka. Ma nieco czerwonawe zabarwienie przez matkę octową, która pochodzi z octu poziomkowego. Zawsze gdy wstawiamy rośliny na dziki ocet, to po kilku dniach robimy degustację – jeśli smakuje dobrze, to część wypijamy jako taki świeży ferment, jeśli smakuje wyśmienicie, to wypijamy całość, a nastaw na ocet przygotowujemy od nowa. Ferment z mniszka serdecznie polecamy: jest pyszny, ma odświeżający smak z gorzkawym zakończeniem.

Przepisy na nasze octy i fermenty są intuicyjne i proste. Dzikie rośliny umieszczamy w dużym słoju, dorzucamy kilka ekologicznych rodzynek i wkrajamy kawałek ekologicznego imbiru ze skórką (czasem też kawałek ekologicznej cytryny ze skórką), zalewamy ciepłą wodą i słodzimy miodem (jak wszystko, to też robimy na oko, ale można przyjąć, że wychodzi około jednej szczodrej łyżki miodu na 2 litry wody). Do naszego octu mniszkowego trafiła też matka octowa, która uformowała się w zeszłym roku na occie poziomkowym – przechowywaliśmy ją w lodówce w odrobinie tegoż octu, a teraz będzie nam wspierać tworzenie nowych fermentów, bo jest po prostu galaretką pełną bakterii octowych. Ocet i ferment bez matki też się udadzą (cały zeszły sezon fermentowaliśmy bez niej), mogą tylko potrzebować odrobinę więcej czasu.

Gotowy słój stawiamy na nasłonecznionym parapecie. My osobiście słój szczelnie zamykamy (jest to słój Wecka, więc nie eksploduje pod wpływem ciśnienia) i otwieramy kilka razy dziennie, by upuścić nagromadzone gazy i dać dostęp powietrzu. Robimy tak po zeszłorocznych doświadczeniach, gdy słoje przykryte bawełnianą szmatką nie za bardzo chciały fermentować. Ale może działo się tak ze względu na atmosferę mieszkania? Bo, jak wiadomo, miejsce, w którym coś się kisi czy fermentuje ma kluczowe znaczenie. Poeksperymentujcie z różnymi przykryciami słoja.

Nasz słój stoi tak ze 3 tygodnie. Po 3-5 dniach kosztujemy fermentacji i wypijamy, jeśli jest smaczna. Dla dodatkowych szampańskich doznań można taki kilkudniowy ferment zlać do butelki z korkiem mechanicznym i pozostawić na 1-2 dni. Szał bąbelków gwarantowany. Pamiętajmy tylko, że jeśli jest bardzo ciepło, to trzeba kilka razy dziennie taką butelkę otworzyć i upuścić ciśnienie, by zapobiec eksplozji. Wracając do octu, po 3 tygodniach zlewamy płyn do słoja, przykrywamy bawełnianą szmatką i w takiej formie stoi sobie jeszcze 2-3 tygodnie, w zależności od pogody. Później przelewamy do butelek Wecka lub butelek z korkami mechanicznymi i przechowujemy w piwnicy.

Kto raz spróbuje domowego dzikiego octu, ten nie sięgnie już po ocet sklepowy. Przygotowanie jest proste, a ocet przyrządzić można z każdej rośliny, dzikiej czy ogrodowej. U nas kwiaty mniszka otwierają sezon fermentacyjny, a przez cały czas aż do późnej jesieni w słojach lądować będą najrozmaitsze liście, kwiaty i owoce. Octy z dzikich roślin to wyjątkowy produkt, połączenie nieskrępowanej natury i alchemii – jeśli chcesz tej wibracji w swoim życiu, wiesz co robić.   

Kontakt

Qi-med.com
Rzepakowa 4d/2
40-547 Katowice
NIP 849 146 66 85

kontakt

    Masz pytania? Napisz do nas






    Jak do nas trafić?

    Lokal znajduje się na osiedlu „Nowy Brynów” Ul. Rzepakowa 4 klatka D lokal 2. Osiedle posiada dwie bramy, do gabinetu szybciej poprowadzi brama od strony Żabki i tym wejściem prosimy wjeżdżać samochodem. W celu otwarcia bramy prosimy zadzwonić pod numer 506 209 803. Następnie należy kierować się w stronę parkingu, który znajduje się pod linią wysokiego napięcia, tam znajdują się dwa miejsca parkingowe oznaczone napisem „Qi-med.com parking dla pacjentów”. Pozostałe miejsca są prywatne. W pobliżu miejsc parkingowych znajduje się wejście do lokalu – jest usytuowane od strony ogrodu, a nie od strony klatki. Wejście furtką ogrodową w stronę drzwi wejściowych lokalu.

    W przypadku wejście na osiedle przez furtkę osiedlową, gdzie znajduje się domofon. Na domofonie należy wybrać klatkę D i nr mieszkania 2 ( w tym przypadku to 402 „Dzwonek”) lub zadzwonić 506 209 803 .

    Po prawej stronie drzwi lokalu jest dzwonek do drzwi, na który należy nacisnąć i czekać aż drzwi się otworzą. Osoby dojeżdżające komunikacją miejską – Lokal znajduje się 400 metrów od Centrum Przesiadkowego Brynów.

    Nasza lokalizacja