
Jako dzieci lasów, skałek i jezior osobiście nie wyobrażamy sobie życia bez kontaktu z przyrodą. Gdy dorastałam, gdziekolwiek się szło lub jechało, zawsze wypadało to przez las. W ogóle las był naturalną i nieodłączną częścią naszego życia: wycieczki na grzyby z rodzicami, wczesnoporanne wyprawy na jagody z dziadkiem, zbieranie dzikich malin, sobotnio-niedzielne kąpiele w leśnych jeziorkach i codzienne pływanie w dużym jeziorze nieopodal domu.
Według medycyny chińskiej przebywanie na łonie natury to jedno ze źródeł Qi pourodzeniowego, czyli energii, którą pobieramy na bieżąco w trakcie życia i zużywamy do codziennych czynności. Według badań medycyny zachodniej kontakt z przyrodą odżywia i wzmacnia układ przywspółczulny, czyli daje nam spokój, rozluźnienie i równowagę. Dokładnie to, czego brakuje w dzisiejszej „cywilizowanej” rzeczywistości. Według rewolucyjnego podejścia do roli i formy wody w organizmach żywych kontakt z naturą jest niezbędny dla naszego zdrowia, ponieważ światło słoneczne i pole elektromagnetyczne ziemi to najpotężniejsze źródła energii dla strukturyzowania wody w naszym organizmie. A woda w tej formie to podstawa zdrowia i fizjologicznego funkcjonowania każdego układu, organu i tak naprawdę każdej komórki w naszym ciele. Będziemy o tym szczegółowo opowiadać na kursie „Dietetyka energetyczna: dlaczego picie nie równa się nawodnieniu i dlaczego nawodnienie spowalnia starzenie”.
Z której strony nie spojrzymy, kontakt z naturą to błogosławieństwo. Wydawałoby się więc, że nikogo nie trzeba przekonywać o znaczeniu przyrody w życiu człowieka, a jednak okazuje się inaczej. Ludzie nie chcą spędzać czasu z naturą lub wręcz się jej boją – bo powiedzmy sobie szczerze, przyroda jest dziś demonizowana: słońce jest niebezpieczne, na łące czyhają kleszcze, a w jeziorze bakterie… I w ten sposób oddalamy się od natury, co oczywiście ma swoje konsekwencje na każdym poziomie naszego istnienia. Na Zachodzie powstał nawet termin Nature Deficit Disorder, czyli Zespół Niedoboru Przyrody na określenie kosztu, jaki ponosi człowiek alienując się od przyrody.
Dzisiaj nie mieszkamy w lesie, tylko w dużym mieście. Pierwszą rzeczą, którą zrobiliśmy po przeprowadzce było znalezienie dzikiej wody do pływania. Bo jakże spędzić lato bez kąpieli w jeziorze? Tak więc do leśnego stawiku, w którym pływamy latem mamy pół godziny na rowerze. Park leśny mamy kilka minut od domu, a „prawdziwy” las – kilka minut samochodem. Dla chcącego nic trudnego. I rozumiem, że nie każdy ma takie podejście do natury z natury, ale w głębi Serca na pewno każdy tęskni do drzew, kwiatów i śpiewu ptaków. Wystarczy trochę chęci i odrobina działania, by z naturą obcować.
Można tak, jak my. Wszystkie urlopy spędzamy na łonie natury: wyprawy rowerowe, noclegi pod gołym niebem lub spanie pod namiotem, teraz też podróże kamperem. I takie wakacje w przyrodzie są osiągalne dla każdego. A w codziennym życiu stawiamy na mikrowyprawy, czyli krótkie wypady eksplorujące niedalekie okolice. Takie wyprawy mogą być bardziej mikro i mniej mikro. Te drugie to wyjazdy samochodem na dzień lub dwa gdzieś w niedalekie piękne okolice. Wiążą się one nierozłącznie z ogniskiem, gotowaniem na żywym ogniu i noclegiem gdzieś w większej lub mniejszej dziczy. Te wyprawy bardziej mikro to zwyczajny spacer po lesie, grzybobranie w sezonie, ognisko w ogródku – tak często gotujemy obiady w wolne dni od wiosny do jesieni. I oczywiście gdziekolwiek jesteśmy, zaprzyjaźniamy się z dzikimi roślinami. Natura odżywia nas na wielu poziomach, wystarczy się na nią otworzyć, nawiązać kontakt i pogłębiać tę relację.
